Słuchając odgłosów codzienności
Przysiadam na skraju wytrzymałości
Nie mogę unieść ciężaru nicości
która zaległa pośród moich kości
Choć mówią, że wszystko układa się pomyślnie
Ja wiem, że w moich rękach, życie to tylko domek z kart
który niszczę własnym oddechem
A wszechświat to labirynt
z którego wiecznie szukam wyjścia
wejścia do wnętrza ziemi
Tak było wczoraj...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz